Uwaga – zanim to przeczytacie (a zajmie to trochę czasu) – lojalnie się tłumaczymy. Partia Zieloni ma szereg cennych inicjatyw. Jesteśmy fanami i fankami ich działalności na większości płaszczyzn, czy to jeżeli chodzi o obronę Puszczy, czy jeżeli chodzi o walkę o prawa kobiet i szereg różnorodnych działań związanych z ochroną przyrody i z wyrównywaniem szans. Ale to nie znaczy, że będziemy się zgadzali z tym co robią w 100%. Oraz że będziemy siedzieć cicho kiedy uważamy, że robią źle. I właśnie dlatego, że zgadzamy się z misją Zielonych, będziemy wokalni wtedy, kiedy ich działania mają potencjalnie skutki przeciwne wobec tego co chcą osiągnąć.
Ostatnio pisaliśmy o niechęci organizacji związanych z ekologią do pewnych obszarów nauki. I nie trzeba było długo czekać, żeby nasze zarzuty potwierdziła Partia Zieloni. W kuluarach sejmowych Zieloni lansowali się razem z naczelnym wodzirejem polskiej pseudonaukim, niejakim Ziębą [1], w koalicji przeciwko GMO. Szerokiej koalicji, która łączy ponad podziałami min. Szyszko razem z – o zgrozo – SGGW, które było pionierem polskich badań nad GMO* [2], posłami i posłankami PO i Kukiza [3] czy NGOsami jak Inspro czy ICPPC.
Sprzeciw wobec GMO nie powinien dziwić. Wiedza na temat GMO jest mizerna, potencjał do straszenia – ogromny. Jedzenia jest w sklepach pod dostatkiem, więc nie widzimy potencjalnego zagrożenia dla naszych spiżarni w perspektywie 20 lat. Jako gatunek nie jesteśmy w skali populacji wybitnie skłonni do długoterminowego planowania. Ale dzisiaj skoncentrujemy się na Zielonych, głównie dlatego, że odnieśli się do swojego uczestnictwa w protestach antyGMO i podali swoje stanowisko w te sprawie [4] i dlatego, że wymagamy od nich trochę więcej niż od Szyszko czy posłów. OK – przyznamy też, że ma to związek z tym, że Zieloni jako główny argument podali ich miłość do bioróżnorodności, a tak się składa, że to temat który nie jest nam obcy.
Zacznijmy może od banalnego pytania na które nauka stara się z różnym skutkiem odpowiedzieć – czym jest bioróżnorodność i czemu to nas w ogóle obchodzi? W telegraficznym skrócie – bioróżnorodność w badanych przez nas ekosystemach (niekoniecznie dotyczy bakterii i organizmów jednokomórkowych, ale to temat na inną dyskusję) jest silnie powiązana z produktywnością tego ekosystemu. Klasycznym doświadczeniem jest (rzadko w nauce jest coś takiego ale w tym przypadku jak najbardziej) legendarny eksperyment Tilmana i współpracowników gdzie badano przez 7 lat 168 doświadczalnych poletek łąk i wiązano bioróżnorodność tych łąk i ich produktywność na różne sposoby [5].
Bioróżnorodność intuicyjnie wspomaga też stabilność danego ekosystemu – przy większej liczbie elementów szansa na to, że usunięcie jednego z nich spowoduje jakieś katastrofalne załamanie jest mniejsza ponieważ mamy więcej kandydatów na zapełnienie powstałej po nich niszy. I ta intuicja zdaje się być również potwierdzona badaniami [6]. Dlatego troska o bioróżnorodność jaką wykazują Zieloni jest jak najbardziej logiczna i rozsądna nawet nie ruszając takich argumentów jak to, że bioróżnorodne ekosystemy świadczą nam, ludziom darmowe usługi warte miliardy złotych rocznie, tu świetny przykład jak załamanie bioróżnorodności w oceanach nie tylko może doprowadzić do katastrofalnych skutków ale po prostu uderza nas po kieszeni [7].
O ile zgadzamy się z ich tezą – nie zgadzamy się z wnioskami. Tu naszym zdaniem Zieloni kompletnie mijają się z rzeczywistością. Obecnie około 38% ziemi (która nie jest pokryta lodem czy zmarzliną) na świecie jest wykorzystywana do produkcji jedzenia. To sporo – szczególnie biorąc pod uwagę, że jednocześnie przyrasta liczba ludności i będzie nas 9-10 miliardów a kraje biedniejsze bogacą się co powoduje, że ich mieszkańcy będą konsumować wkrótce więcej kalorii na mieszkańca. To realny problem, z którym przyjdzie się nam mierzyć w najbliższych 30 latach jednocześnie walcząc z poważnymi skutkami zmian klimatu, które grożą bezpieczeństwu żywieniowemu.
Do tego, żeby wykarmić wszystkich potrzebujemy efektywnych rozwiązań, które jednocześnie pozwalają nam utrzymać globalną bioróżnorodność w jak najlepszym stanie. A to trzeba robić głową a nie emocjami. Monokultury to nie jest wspaniałe miejsce do zamieszkania. To fakt. Ale mają jedną kolosalną zaletę – są niesamowicie efektywne. Zmniejszają nakłady pracy, zwiększają wydajność, plon. Mają też wadę – tereny objęte monokulturami są pozbawione znacznej części bioróżnorodności. Weźmy pole rzepaku – tragiczne miejsce dla pszczół. Ogromna liczba kwiatów przez krótki okres ale co potem? Dlatego owady mają się znacznie lepiej na przedmieściach gdzie ogrody przy domu zapewniają im ciągłe dostawy nektaru. Można to rozwiązać w inny sposób, zamiast monokultury rzepaku tworząc jakieś hybrydowe pole ale to powoduje zmniejszenie plonów. Tylko zmniejszenie plonów będzie wymagało, żeby powierzchnia na której uprawiamy rzepak była większa.
I tu pojawia się problem bioróżnorodności globalnej. Jako cywilizacja musimy produkować żywność w stopniu, który pozwala nam istnieć. To wymaga ogromnych połaci ziemi. To ile bioróżnorodności pozwolimy przetrwać jest wypadkową tego jaki obszar zaanektujemy (nie bójmy się użyć tu tego słowa) dla rolnictwa i tego jak typ rolnictwa, który stosujemy wpływa na bioróżnorodność. GMO i typ rolnictwa jaki zastosujemy może mieć oczywiście też wpływ na bioróżnorodność lokalną – o czym później.
Wyobraźmy sobie, że mamy ekosystem preriowy, na którym żyje 200 gatunków roślin i zwierząt. Załóżmy (realistycznie), że rolnictwo intensywne potrzebuje 100 ha na wyprodukowanie 2000 t kukurydzy a rolnictwo organiczne 150 ha. Jeżeli mamy potrzebę wyprodukowania 2 000 0000 ton kukurydzy, i mamy 200 tys. ha prerii, mamy do wyboru – 100 tys. upraw intensywnych i 100 tys. ha prerii albo 150 tys. rolnictwa organicznego (eko) i 50 tys. ha prerii.
To, która strategia jest lepsza dla środowiska zależy od tego jaki wpływ na bioróżnorodność mają oba typy rolnictwa. Jeżeli rolnictwo eko ma mały wpływ na bioróżnorodność a intensywne duży – opłaca się poświęcić dodatkowe 50 tys. ha prerii dla rolnictwa bo bioróżnorodność sumarycznie będzie wyższa (taka strategia nazywa się land sharing). Jeżeli wpływ na bioróżnorodność obu metod rolniczych jest podobny, nawet jeżeli rolnictwo eko ma nieco mniejszy wpływ, dodatkowy obszar na którym trzeba będzie zlikwidować prerię spowoduje, że globalnie bardziej opłaca się skoncentrować produkcję na 100 tys. ha i pozwolić pozostałym 100 tys. pozostać w stanie naturalnym (taka strategia nazywa się land sparing – zerknijcie na naszą grafikę, teraz powinna być czytelniejsza). To umożliwia tworzenie rezerwuarów bioróżnorodności.
Pozostaje jeden problem – jak jest w realnym świecie? Czy rolnictwo intensywne i monokultury niszczą bioróżnorodność znacznie bardziej niż eko, czy może różnica jest na tyle niewielka, że eko może być paradoksalnie bardziej szkodliwe dla bioróżnorodności? Szczęśliwie dla nas Ben Phalan wraz z kolegami zbadali dokładnie to [8,9 – polecamy obejrzeć filmik – 15 minut, które może zmienić wasze spojrzenie na świat; dodatkowo ostatnio dokładnie tym samym tematem zajęły się Uniwersytety dla nauki co również warto przeczytać 10]. Sprawdził jaki wpływ na bioróżnorodność drzew i ptaków ma rolnictwo intensywne i mieszane i czy bardziej się opłaca koncentrować intensywną produkcję na małym obszarze czy może promować mniej intensywne rolnictwo na większym. Wnioski są dość klarowne. Dla ptaków dla ok. 30% badanych gatunków lepsza jest koncentracja intensywnego rolnictwa, dla 3% lepsze jest eko-rolnictwo. Dla drzew te proporcje to odpowiednio 70 i 1%. Szczególnie źle radzą sobie z obecnością jakiejkolwiek działalności człowieka gatunki endemiczne (występujący tylko lokalnie na niewielkim obszarze).
Gdzie miejsce na GMO? GMO to technologia, która w powszechnej świadomości łączy się z intensywnym rolnictwem. Ale to nie jest pełen obraz. Drobni indywidualni rolnicy z niewielkimi poletkami korzystają z GMO na całym świecie. Mimo tego, że praktycznie 100% produkcji bawełny w Indiach jest oparte na modyfikowanych roślinach, średnia powierzchnia farmy maleje w czasie co raczej nie wskazuje na tworzenie latyfundiów, wręcz przeciwnie. Raczej trudno się spodziewać, że ci drobni rolnicy wykorzystują technologie rodem z USA, gdzie megatraktory orzą megapola i jeden właściciel może wejść na wzgórze i powiedzieć, że jak okiem sięgnąć to jego ziemia.
Mitem jest też to, że GMO jest w jakiś konieczny sposób szkodliwe dla środowiska. Modyfikacja genetyczna to technologia i jak każda technologia może być zastosowana mądrze i głupio. Może tym samym prowadzić do katastrofy ale i poprawić nasze życie. Do tej pory odmiany modyfikowane raczej koncentrowały się na tym drugim [autoreklama – 11]. Technologia GM umożliwia korzystanie z przynajmniej części zalet rolnictwa eko przy wydajności rolnictwa intensywnego. I robi to skutecznie.
Przykładem może być wykorzystanie upraw zerowych, które nie wymagają orania pola. To pozwala oszczędzić paliwo dla pługa (a nie są to banalne ilości w skali planety) i jednocześnie zmniejsza potrzebę zużycie nawozów, bo niezaorana ziemia nie ulega w takim stopniu erozji i wypłukiwaniu. Nie jest to rozwiązanie uniwersalne ale w wypadku kilku ważnych roślin uprawnych sprawdza się świetnie i warto z niego skorzystać [12]. Innym przykładem są modyfikowane rośliny zawierające insektycyd. Badania pokazują, że szerokie wykorzystanie modyfikowanych roślin odpornych na owady spowodowało spadek zużycia pestycydów, dzięki czemu bioróżnorodność owadów na polach wzrosła. Nie tylko to – ten wzrost zaowocował zwiększeniem liczby owadów polujących na szkodniki, które skutecznie wyłapują gatunki, na które rośliny nie są odporne, więc znowu – zwiększona bioróżnorodność dzięki modyfikacji genetycznej prowadzi do materialnych zysków dla rolnika [13]. Co więcej – redukcja w wykorzystaniu środków owadobójczych przełożyła się na 2 miliony mniej zatruć insektycydami w samych Indiach. Rocznie [14].
Jak widzicie – wpływ GMO na bioróżnorodność nie jest tak oczywisty jak sugerują Zieloni. Część ich zarzutów można odnieść do całości rolnictwa. I zgadzamy się z tym, niestety rezygnacja z produkcji żywności jest nierealna. Dlatego warto się zastanowić nad optymalnym wykorzystaniem naszych zasobów przyrody. I już wkrótce pojawi się szansa na to, że dowiemy się jak to działa.
Gdzieś na Lubelszczyźnie doktorantka z tego samego zespołu badawczego co wspomniany wcześniej Ben Phalan chodzi i zbiera dane dla podobnej analizy dla naszego kraju [15]. Wtedy ze znacznie większym przekonaniem będziemy mogli stwierdzić czy bardziej opłaca się nam ekorolnictwo czy rolnictwo w pełni intensywne, przy jednoczesnym oddaniu części kraju przyrodzie.
Mamy nadzieję, że przeczytacie ten post – mimo tego, że nie należy do najkrótszych. Bo warto – przynajmniej jako paliwo do dalszego zgłębiania tematu i przemyślenia waszego stanowiska w sprawie GMO. I zastanowienia się czy wasz sprzeciw wynika z przesłanek merytorycznych czy może ideologicznych? Tak, tak – do do was drodzy Zieloni.
#neuropapolska
#neuropanauka
/s/
[1] https://www.facebook.com/ukryteterapie/posts/1924663641106418
[3] http://www.icppc.pl/antygmo/category/stanowiska/stanowiska-poslow/przeciwko-gmo/
[5] http://bio.classes.ucsc.edu/bioe107/L4Science-2001-Tilman-843-5.pdf
[6] http://lagoon.wz.cz/vscht/citace1.pdf
[7] https://www3.epa.gov/region1/npdes/schillerstation/pdfs/AR-024.pdf
[8] http://science.sciencemag.org/content/333/6047/1289
[9] https://vimeo.com/139713170
[10] https://www.facebook.com/uniwersytety.dla.nauki.pajace.docyrku/posts/1558278790896052
[12] http://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S0378429015300228
[13] http://www.salmone.org/wp-content/uploads/2012/06/biocontrol-bt-cotton.pdf
[14] http://blogs.nature.com/news/2011/07/bt_cotton_cuts_pesticide_poiso.html
[15] http://skorasp.republika.pl/ClaireFeniuk_ProjectSummary.pdf
*Dla was SGGW patronat nad tym czymś to wstyd i hańba. Żenujące.